Wyjeżdżając z Barcelony już w stronę domu, szukamy miejsca, gdzie moglibyśmy jeszcze troszeczkę poplażować i nacieszyć się słońcem. Po prostu pobyczyć się! W końcu jesteśmy na hiszpańskim wybrzeżu Costa Brava a, że lato w Szwajcarii nie jest w tym roku zbyt łaskawe, chcemy porządnie się wygrzać zanim wrócimy do kraju. Chcąc nie chcąc trafiamy do Lloret de Mar, jednej z bardziej znanych miejscowości na wybrzeżu, kurortu oraz imprezowej stolicy Costa Brava. Jednakże jesteśmy mile zaskoczeni, bo wydaje się tu być całkiem przyjemnie a jednocześnie nie spotykamy tutaj wielkich tłumów turystów. Ze znalezieniem hotelu z parkingiem również nie mamy problemu a dodatkowym plusem okazuje się być basen na dachu budynku! Czego chcieć tu więcej?
Niestety… pełni szczęścia nie ma, ponieważ Czarek tydzień przed wyjazdem na wakacje złamał palca i opatrunek może ściągnąć dopiero w połowie naszego urlopu. Wodę zarówno tą w morzu jak i w basenie ma stopniowo dawkowaną a kąpiele niestety jeszcze przez jaki czas przypominają styl bardzo emerycki ;P Jakże więc uratowała nas ta Barcelona, którą bardzo serdecznie wspominamy i myślę, że jeszcze długo wspominać będziemy!
Pozostają nam więc w większości spacery po miasteczku czy delikatne, leniwe plażowanie. Plątając się tu i tam, korzystamy z szerokiej promenady ciągnącej się wzdłuż plaży. Pełno przy niej barów i kawiarni oraz restauracji. Co rusz zatrzymujemy się na krótko na pucharek lodowy aby osłodzić sobie te męki bez wodnych szaleństw. Godny polecenia jest spacer na malutki, prywatny zamek, położony tuż nad brzegiem morza. Najlepiej prezentuje się on o zachodzie słońca.
I tak w końcu przychodzi pora na spakowanie samochodu i ruszenie dalej w stronę Francji i jej Lazurowego Wybrzeża. Jedno jest pewne, Hiszpania po raz kolejny skradła nasze serca i z pewnością jeszcze nie raz w jej gorące progi zawitamy!