Dlaczego Magurski Park Narodowy i dlaczego Krempna jako miejsce caravaningowego zaczepienia?
Nie wiem. Wiem tylko, że ilekroć wracaliśmy z Bieszczad lub tam jechaliśmy, to zawsze intrygował nas drogowskaz na skrzyżowaniu w samym środku Nowego Żmigrodu „Magurski Park Narodowy” – Krempna 14 km.
Jak zwykle, popędzani brakiem czasu, teraz jednak w połowie lipca 2013 roku postanowiliśmy odpuścić sobie tradycyjną trasę w Bieszczady i dać się ponieść tym czternastu kilometrom w nieznane.
Trzy pokolenia. Dwie załogi i jeden wspólny cel…Kierunek Krempna! Niezmordowany Land Rover Kalahari z przyczepą Compass Pentara na haku i Fiat Doblo (najmniejszy kamperek na świecie) z namiotem w bagażniku czyli… spotkanie w drodze tam gdzie cisza, spokój, przepiękna okolica i moc atrakcji turystycznych, których nie spodziewaliśmy się opuszczając z jednej strony zatłoczonego Krakowa a z drugiej pienińskiego kurortu już we czwartek pękającego w szwach.
Początkowo dziurawa droga od wspomnianego tu żmigrodzkiego rozdroża przechodzi jednak dalej w dobrze utrzymane serpentyny, skąd fantastyczne widoki na góry, wiejskie osiedla i przysiółki. Dosyć szybko doprowadza nas ona do granicy Magurskiego Parku Narodowego.
Uwaga rysie!
Uwaga wilki i niedźwiedzie! Tablice ostrzegawcze co krok. Aż ciarki łażą po grzbiecie. Prawa noga coraz częściej z gazu sięga w lewo na hamulec. Nie dlatego by nie zaliczyć ich na masce samochodu w obawie o koszty wizyty w warsztacie samochodowym czy użerania się z firmą ubezpieczeniową ale w trosce o dobrą kondycję psychiczną czy nawet życie tych naturalnych mieszkańców, dla których właśnie my ludzie stanowimy realne zagrożenie.
Mijamy Przełęcz Hałbowską delikatnie operując pedałami gazu i hamulca i… z górki na pazurki do Krempnej. Tutaj na skrzyżowaniu szukamy znaku drogowego kierującego podróżnych na Pole namiotowe “Grzybek” znalezione wcześniej w internecie ale bardzo słabo tam opisane . Tak do końca, to nie jesteśmy pewni czy ono naprawdę istnieje! Jest jednak znak! Jeden kilometr w lewo! Trudno było go wychwycić z daleka ale “mniej, więcej” udało się . Sokole Oko nawigacji bez nawigacji czyli niezawodna Basioo z mapą na kolanach już przed wjazdem do Krempnej mówiła …”Zaraz skręć w lewo. Teraz skręć w lewo!” I tak mniej więcej czyli mniej niż więcej bo po krawężnikach i chodniku dotarliśmy szczęśliwie do Grzybka.
Pośrodku wiata z grillem, prąd, czajnik elektryczny, zestaw ogniskowych narzędzi tortur, kubeczki, szklanki i …piękny kryształowy kieliszek do wódki rodem z babcinego kredensu! Woda w kanistrze.
Parę kroków dalej dwa kibelki (panie, panowie) typu “wychodek” z prawdziwą plastikową deską sedesową przybitą do drewnianego “tronu”. Czyste, zadbane, z papierem toaletowym i zapachem w sprayu na wyciągnięcie ręki.
Jest też cennik przed wjazdem i wskazówka gdzie udać się by zapłacić za gościnę. Cena optymalna. 10 zł za dorosłą twarz . Dzieci do lat siedmiu, psy, koty i inne płazy (bez urazy proszę) oraz parkujące samochody osobowe obok namiotów… gratis. Wyższa jazda czyli przyczepa kempingowa czy kamper- jak za osobę czyli następna dyszka i nie ma “zmiłuj się”. Myślę, choć nie pytałem, że chodzi tu o prąd dostępny z gniazdka z wiaty. Jak przyczepa, to wiadomo. Trza płakać i płacić. A jak kamper czy kampervan, to już pewnie nie wiadomo jak je ugryźć więc może być taniej.
Jest też miejsce do gry w siatkówkę i co najważniejsze….ognisko nad samą wodą! Drewniane stoły i ławki rozmieszczone w najciekawszych punktach dużego, wykoszonego placu. Wieczorem podjeżdża ciągnik z suchutkim drewnem na ognisko, kibelki wysprzątane i śmieci z kubłów zabrane. Żyć nie umierać!
Środek sezonu a na polu namiotowym, nie licząc naszych skromnych zestawów, pustki jak okiem sięgnąć. Pod wieczór zajechał campervan z Niemiec , osobówka z Jasła z namiotem i małą, kilkuletnią Zosią biegającą tam i z powrotem jak nakręcony samochodzik . Nasz najmłodszy uczestnik czyli dwuletni Czaruś towarzyszył jej krok w krok. Zabawy więc nie było końca do późnych wieczornych godzin. Oto wszyscy domownicy Grzybka. Pomijam tu motocyklistę na Harley’u Made in “Romet” (piękna maszyna) , który natychmiast po rozbiciu namiotu zaszył się z browarkiem pt. “Żywiec” do spania i raniutko po kawce spakował manatki. Skarżył się, że po przejechaniu jednym ciągiem 600 km tak bardzo bolą go nogi , że tylko do wyrka , piwko i spać…
Krempna
Przedeptana nazajutrz okazała się być bardzo atrakcyjna. Tutaj jest zalew, gdzie można popływać wpław, wynajętym kajakiem, łódką czy rowerkiem wodnym. Jest też obok zalewu drugie pole namiotowe. Ze wstępnych jednak oględzin mniej dzikie i raczej dla wodniaków niż caravaningowców. O gustach jednak się nie dyskutuje więc komu w drogę, temu kemping.
Tutaj w Krempnej jest też siedziba Magurskiego Parku Narodowego z fantastycznym muzeum miejscowej flory i fauny. Z naszych podróżniczych wspomnień, muzeum to przypomniało nam kropka w kropkę Bornholm. To w Krempnej, to jakby w pigułce, co nie umniejsza jednak jego rangi a nawet naszym zdaniem przewyższa bornholmskie “komputery”. Tam oprowadzają po muzeum multimedialne maszyny rodem z salonu gier z którymi często nijak nie można się dogadać a tutaj przewodnik z krwi i kości, którego można o wszystko zapytać w zrozumiałym nam ludzkim języku.
Piesze szlaki turystyczne i rowerowe, to z centrum Krempnej raj dla zakręconych piechurów i cyklistów. Nie zdeptaliśmy wszystkich (jedynie drobny szlaczek z Przełęczy Hałbowskie)j, na którą zamiast dyndać pieszo podjechaliśmy Roverem i dalej z buta do Kotania i Krempnej. Szlak bardzo przyjemny. Dobrze opisany choć żałowaliśmy, że nie podstawiliśmy sobie drugiego samochodu pod cerkiew w Kotaniu i tym samym ulżeniu asfaltowego dreptania “do domu”.
Cmentarz na wzgórzu
z czasów I Wojny Światowej, na którym pochowani są w jednych mogiłach i czczeni do dzisiaj przez miejscową ludność żołnierze obu frontów,. To jedno tylko z miejsc na wielokilometrowym szlaku cmentarzy wojennych. Tutaj, z tablic nagrobnych i napisów na krzyżach (tych prostych i tych ukośnych) można jeszcze dzisiaj doczytać się, że zginęli tam z karabinem w ręku żołnierze mając 16-18-20 lat . I nie ważne w jakiej armii służyli. Cmentarz jest jeden. Jeden dla wszystkich. To piękne. Ci chłopcy najchętniej pograliby pewnie razem w piłkę a wieczorem rwali panny w dyskotece. Teraz leżą z kulą w głowie od kolegi z drugiej linii frontu. Kolegi, który pochodził z sąsiedniej wsi. Uff….!
Svidnik i Dolina Śmierci
na Słowacji z ekspozycją czołgów, amerykańskiego samolotu transportowego “Dakota” , pojazdów opancerzonych i innych narzędzi ówczesnej śmierci to z Krempnej samochodowa, popołudniowa wycieczka w II Wojnę Światową. Niecałe 80 km w obie strony . Wypad na jedno popołudnie. Tak też zrobiliśmy. Fajnie było połazić w Kružlovej od czołgu do czołgu, których ustawienie w szyku bojowym na zboczu góry robi do dzisiaj piorunujące wrażenie . Zajrzeć T34 pod maskę (w wielu wrakach są kompletne silniki ,skrzynie biegów i zespoły napędowe. Zaglądaliśmy! ) i pochylić czoła nad kolejną tragedią tych ziem .
I jeszcze wiele można by zobaczyć w okolicy . Wiele spalić polan w ognisku, usiąść w cieniu markizy i rozmarzyć się nocą w gwiazdach. Pobyć z ludźmi, których się kocha…i nie wracać jeszcze do domu!
Powrócimy tu na pewno. Może za rok, za dwa ? Może nie w dwie ale w trzy rodzinne załogi?
3 Komentarze. Zostaw komentarz
Witam, bardzo ciekawe. Czekam na więcej.
Pozdrawiam .
Hej trafiłem właśnie całkiem przypadkiem na twój post szukając miejsca na rodzinne wczasy z dzieckiem 6 lat pod namiotem właśnie w takowej okolicy. Dalej od centrum ale dostęp do wody z kranu i wc musi być. (Wymogi zony) bardzo mi się podoba twój opis. Chyba się zdecyduję. Możesz mi powiedzieć czy mogę rozbić namiot blisko rzeki czy jest do tego specjalnie wyznaczony teren?
Witamy! My stacjonowaliśmy właśnie na polu namiotowym Grzybek. Z tego co pamiętamy można się było podpiąć tam do prądu, woda czysta była w zbiornikach, wc dostępne. We wiacie znajdowało się drewno na ognisko. Gospodarze mieszkają naprzeciwko tego pola i zawsze służyli pomocą. Namiot można rozbić stosunkowo blisko rzeki, w dowolnym miejscu, do tego cisza i spokój 🙂 My byliśmy zadowoleni a okolica naprawdę piękna!