Do rosyjskiej stolicy przybywamy z samego rana. W końcu cieszymy się, że jesteśmy już w Europie i wydawałoby się, że również i blisko naszego Krakowa. Kampera parkujemy prawie w samym centrum tej wielkiej metropolii bez dłuższego poszukiwania dogodnego miejsca. Naszym celem jest przede wszystkim zobaczenie Placu Czerwonego i może Kremla. Na dłuższy postój niestety brakuje czasu. Wysiadamy.
Spacer wzdłuż kamienic w samym centrum wydawał nam się być też idealny pod względem zakupu jakiegoś śniadania czy też po prostu porannego kubka kawy. Nauczeni krakowskim zwyczajem, że kawiarnie dostępne są na każdym rogu, również i tu w wielkiej Moskwie mieliśmy nadzieję, że będzie podobnie. Jednak spotkało nas wielkie rozczarowanie. Lokale w ścisłym centrum miasta w większości stoją puste, a to za sprawą bardzo wysokich czynszów i niedawnych wahań Rubla na arenie światowej. Lokalni przedsiębiorcy zostali zatem zmuszeni do wyprowadzenia się z samego centrum. No cóż, kawa znalazła się w McDonaldzie niedaleko Placu Czerwonego. Trzeba przyznać, że ta restauracja nigdy nie zawodzi 😉
A sama Moskwa czy nam się podobała? Zdecydowanie jest to ogromne miasto z ogromnymi budynkami, wśród których zauważyć można „wysotnyje domy” – drapacze chmur, których fundamenty na rozkaz Stalina postawiono w 800 rocznicę założenia Moskwy. Nazywane są również żartobliwie „siedem sióstr Stalina”. W każdym razie Plac Czerwony okazał się rano idealnym miejscem do przechadzki i wcale na żywo nie wygląda na aż tak wielki! Wyobrażając sobie czołgi na tutejszych defiladach stwierdzamy, że kierowca takiej maszyny musiał się tu nieźle namanewrować przy wjeździe na plac, ponieważ wejścia nie są aż takie szerokie. Zwłaszcza gdy cały przejazd miał się odbyć równiutko jak od linijki.
I tak jeszcze w dniu naszego przybycia do Moskwy trafiamy na marsze i obchody święta Wojska powietrznodesantowego Rosji „Wozduszno-diesantnyje wojska” będącego częścią armii Federacji Rosyjskiej. Po chwili cały Plac Czerwony wypełnia się ludźmi ubranymi w koszule w granatowo-białe pasy, czapki wojskowe na głowach i błękitno-żółte flagi z ikoną spadochronu.
Widząc te nadciągające tłumy uciekamy w stronę Kremla. Tam przechadzamy się pięknymi plantami dookoła jego murów. Stoimy przed grobem nieznanego żołnierza. Panuje tu cisza i jakże upragniony przez nas spokój, którego tak nam brakowało wędrując np. po Pekinie. I jednak nie decydujemy się na wejście na sam kreml. Może innym razem 😉