Kamperem do Pekinu 2015.

 

Wpis 10

17.07.2015 wjeżdżamy do Pekinu!

Po 28 dniach podróży i pokonaniu 15142 km w końcu docieramy do celu naszej wyprawy. Jesteśmy w Pekinie! Wjeżdżamy do miasta jako pierwszy w historii polski kamper i jako pierwsza załoga z całej ekipy rajdowej. W szczęśliwych nastrojach meldujemy się w hotelu i udajemy się na powitalne piwko do pobliskiej knajpki. Czekamy na resztę teamów.

 

Świętujemy

fot. Świętujemy

Tiantan - Świątynia Nieba

fot. Tiantan – Świątynia Nieba

Zatłoczone uliczki Pekinu

fot. Zatłoczone uliczki Pekinu

 

 

Wpis 9

Klasztor Shaolin, Zhaozhou Qiao – najstarszy most w Chinach

Do Pekinu mamy już nie daleko. Właściwie został nam jeszcze tylko jeden ważny przystanek na naszej drodze do Zakazanego Miasta. Klasztor Shaolin był najbardziej wyczekaną atrakcją dla naszego Czarka, który bardzo chciał zobaczyć trenujących sztuki walki mnichów. I marzenie spełniło się! Do Shaolin w Dengfeng docieramy wczesnym popołudniem i zostawiamy kampera na parkingu tuż pod kompleksem świątyń. Niestety pogoda się popsuła i cały dzień towarzyszy nam deszcz. Sam spacer po terenach klasztoru również odbywamy w deszczu. Taka aura nie zniechęciła również setki turystów, których mijamy w klasztornych ogrodach. Najważniejsze czyli pokaz sztuk walki mamy zaliczone a i również kadzidełka w świątyniach zapaliliśmy.

Warunki atmosferyczne zmuszają nas do dalszej jazdy. Decydujemy się na małą zmianę planów i nie jedziemy przez Pingyao, zabytkowego miasteczka, do którego musielibyśmy się wracać a wybieramy szybszą drogę przez duże miasto Shijiazhuang. W ten sposób oszczędzamy trochę kilometrów. Na postój zatrzymujemy się w miejscowości Zhaoxian gdzie znajduje się najstarszy chiński most Zhaozhou Qiao. Miejsce, do którego docieramy wcale nie zachęca do wysiadania z auta. Wszędzie brudno i śmierdzi. Taki właśnie widok jest typowy dla zwykłej chińskiej wsi czy małego miasteczka. Po chwili błądzenia w końcu znajdujemy bramę wyjściową, którą my wchodzimy do parku. Tam też znajduje się owy most. Tym sposobem udało nam się wejść omijając bramki i kasy co w Chinach wcale nie jest takie trudne i często stosowane przez samych Chińczyków. Spacerujemy alejkami parku i spotykamy tam jedynego „białego”, który po krótkiej pogawędce okazuje się być Australijczykiem i przyleciał do Chin oglądać gwiazdy na niebie.

Nocujemy na wypasionej stacji benzynowej 200 km od Pekinu by następnego dnia jechać już prosto do celu.

 

Chińskie mini świątynie

fot. Chińskie mini świątynie

Klasztor Shaolin

fot. Klasztor Shaolin

Pamiątkowa fotka z shaolińskimi wojownikami

fot. Pamiątkowa fotka z shaolińskimi wojownikami

Zapalamy kadzidełka w Shaolin

fot. Zapalamy kadzidełka w Shaolin

Zhaozhou Qiao

fot. Zhaozhou Qiao

 

Wpis 8

Zhangye, Góry Tęczowe, Terakotowa Armia

Wszystko idzie zgodnie z planem więc postanawiamy zrobić sobie jedno popołudnie odpoczynku na łonie natury. Zjeżdżamy z autostrady w stronę jakiegoś miasteczka i tuż przed nim skręcamy w polną drogę prowadzącą na pola uprawne. Dróżka jest wąska ale wkrótce znajdujemy odpowiednie miejsce na biwak i wśród słoneczników, arbuzów i kukurydzy rozkładamy nasze manatki. Nie daleko płynie też rzeczka i mamy szczerą nadziej, że nie będzie się tu kręciło wielu miejscowych, doglądających swoich pól, zwłaszcza, że jest sobota. A jednak nie. Ruch tuk-tukowy jest wszędzie i o każdej porze. Zaczepia nas jeden z lokalesów, przejeżdżający właśnie na tuk tuku i zagaja rozmowę. Znów na migi pokazujemy mu skąd jesteśmy i gdzie jedziemy. Liczymy na szybki koniec pogawędki, ponieważ ciężko jest nam się dogadać lecz on zafascynowany stoi i patrzy co robimy. Po dłuższej chwili odchodzi i wraca do nas z arbuzem, którego następnie wszyscy razem zjadamy. Na gościnność Chińczyków nie możemy więc narzekać, no może tylko trochę na ich ogromną ciekawość, która czasem bywa irytująca.

Następnego dnia pierwszy raz w Chinach budzimy się bez pogody. Jest deszczowo i dużo chłodniej. W końcu chwila wytchnienia dla naszych organizmów. Jedziemy w stronę Zhangye na podane koordynaty, gdzie znajdują się Góry Tęczowe. Tam też mamy się wszyscy razem spotkać. Dojeżdżamy o zmroku i spotykamy się z Komandorem Przemkiem i Wieśkiem, lecz reszty nie widać a tym bardziej owych gór. Dostajemy smsa od innej ekipy aby jechać do pobliskiego hoteliku i tak też robimy. Rano okazuje się, że spaliśmy na terenie pięknych tybetańskich świątyń. Czasem więc warto trochę pobłądzić. Znów wszyscy się rozdzielamy.

My wracamy z powrotem do Zhangye, gdzie spacerujemy po kompleksie świątyń, w których znajduje się największy śpiący Budda na świecie. Mimo, iż jest może i największy wcale aż tak wielkiego wrażenia na nas nie wywarł. Mając nowe stare koordynaty i kierując się też wg drogowskazów docieramy w końcu do Gór Tęczowych. Zatrzymujemy się na parkingu i idziemy do kasy po bilety. I tu widokami jesteśmy wprost zachwyceni. Nawet naszemu Czarusiowi się podobało. Nacieszeni widokami wsiadamy do kampera i tniemy w stronę Xi’an, gdzie znajduje się Terakotowa Armia. Ponieważ jest to dość długi odcinek, mający ponad 1100 km dzielimy go na dwie części z noclegiem tuż pod miastem Lanzhou leżącym nad Huang He ( Żółta rzeka ). Także sama droga do tego miasta jest dość ciekawa, ponieważ prowadzi przez dziesiątki tuneli wywierconych w skałach a i krajobraz za oknem robi się w końcu bardziej przyjemny dla oka.

Docieramy do Lintong Xi’an pod muzeum Armii Terakotowej. A tam tłumy ludzi lecz zaczyna też być widać innych „białasów” co nas bardzo cieszy. Zwiedzamy ale z zachwytu nie skaczemy. Na zdjęciach i w filmach wyglądało to jakoś lepiej… Ach ten marketing.

Jedziemy dalej.

 

 

Brama wjazdowa do tybetańskich świątyń

fot. Brama wjazdowa do tybetańskich świątyń

Ekipa zdobywców

fot. Ekipa zdobywców

Góry Tęczowe

fot. Góry Tęczowe

Świątynia wielkiego Buddy w Zhangye

fot. Świątynia wielkiego Buddy w Zhangye

Terakotowa Armia w Xi'an

fot. Terakotowa Armia w Xi’an

 

 

Wpis 7

Urumczi, Depresja w Turfanie

Jesteśmy dzień do przodu w stosunku do reszty ekipy, ponieważ my przez pustynie przejechaliśmy szybko. Jednak musimy jeszcze odebrać naszego towarzysza przygód, który dolatuje do nas z Krakowa by w końcu być w komplecie. Musimy więc jechać do Urumczi na lotnisko. Rozdzielamy się z drugim kamperem. Nocujemy w hotelu, udajemy się jeszcze na lokalne jedzonko i przechadzamy wieczorem po centrum miasta. Następnego dnia podjeżdżamy pod lotnisko i Mariusz idzie po Klocka. Mamy podane koordynaty GPS na miejsce spotkania więc nie powinno być problemów ze znalezieniem się. I udało się.

Wszyscy razem jedziemy już do Turfanu, największej depresji w Chinach ( -154 m ). Upał jest niesamowity mimo, że jest już popołudnie. Przechadzamy się po mieście w poszukiwaniu jedzenia. W starej części wypatrujemy też odkryty basen, który kusił żeby do niego wskoczyć. Na nocleg wybieramy pobliskie winnice. Grape valley wznosi się na stokach pobliskich gór. Znajdujemy miejscówkę przy rzeczce i idziemy spać. Znowu o 12 w nocy puka do auta policja…i znowu nie możemy się z nimi dogadać. W końcu przyjeżdża do nas policjant mówiący po angielsku i wszystko się wyjaśnia. Chodzi o meldowanie się na posterunkach o miejscu pobytu a przede wszystkim noclegu. Wypełniamy więc stosowne karteczki, dostajemy jeszcze garść zapasowych na inne „ spanie w plenerze” i po krótkiej pogawędce z policjantem idziemy w końcu spać. Rano zaczynamy zwiedzanie a jest tego trochę!

Popołudniu jedziemy do centrum Turfanu na obiad. Postanawiamy jeszcze na chwile wskoczyć do upatrzonego wcześniej basenu. Mimo iż dla nas jest już późna pora na jedzenie tu mają Ramadan i restauracje i bary są opustoszałe aż do godzin wieczornych. W końcu udaje nam się jakaś znaleźć i zamawiamy obiad. Dostajemy kurczaka pokrojonego dosłownie w całości razem ze stopami w jakiś warzywach. Kurze stópki są tu chyba przysmakiem bo w supermarkecie też tego pełno.

Z prawie pełnymi brzuchami jedziemy prosto w stronę Jeziora Aiding Hu położonego najniżej w całej depresji turfańskiej. Tam zatrzymujemy się na parkingu przed szlabanem i pokierowani przez pana pilnującego wjazdu ustawiamy samochód na nocleg. Zaciekawiony lokales naszym sprzętem i naszym przybyciem tutaj próbuje z nami coś porozmawiać a potem dostajemy od niego melona. Pokazuje też na niebo, że zbliża się burza piaskowa. Na szczęście przechodzi bokiem i nas tym razem oszczędza.

Następnego dnia podjeżdżamy pod samo jeziorko, szybko je oglądamy w ogromnym upale i jedziemy dalej w kierunku Gaochangu, dawnej stolicy Ujgurów i Gór Płomiennych. Robimy zdjęcia i kierujemy się w dalszą podróż w stronę Hamji.

- 154 m p.p.m. zaliczone

fot. – 154 m p.p.m. zaliczone

Grape Valley w Turfanie

fot. Grape Valley w Turfanie

 

Nasz postój w depresji w Turfanie

fot. Nasz postój w depresji w Turfanie

 

Turfan

fot. Turfan

 

Winnice w Turfanie

fot. Winnice w Turfanie

 

 

 

Wpis 6

Karakorum Highway, Łuk Shimptona i pustynia Takla Makan

Regeneracja w Kaszgarze przydała się wszystkim. Ostatniego wieczoru idziemy wszyscy na wspólną kolację do jednej z chińskich restauracji i tam Komendant Przemek ogłasza nam wszystkim punktację Rajdu. Co prawda punkty są ale wszystkie karne. W wesołych nastrojach ustalamy więc plan działania na najbliższe 5 dni. Dzielimy się na dwa zespoły – auta 4×4 i kampery, ponieważ będziemy przejeżdżać przez pustynię Takla Makan różnymi drogami by znów spotkać się całą ekipą w największej depresji Chin – Turpanie.

Terenówki jadą zobaczyć Łuk Shimptona – największy łuk skalny na świecie by potem pobawić się na pustyni Takla Makan. My, załogi kamperowe zaczynamy od Karakorum Highway, niesamowicie pięknej drogi prowadzącej przez płaskowyż pamirski ( 3000 m n.p.m. ) do granicy z Pakistanem, z której widać szczyty gór Karakorum. Mimo, że droga w większej części jest w przebudowie i jedzie się powoli naprawdę warto było nią pojechać.

Z Karakorum Highway wracamy przez Kaszgar w poszukiwaniu Łuku Shimptona. Nawigacja trochę się gubi i przed zmrokiem nie znajdujemy naszego celu. Pozostaje spać na przydrożnym parkingu i rano szukać dalej. Inny plan miała za to chińska policja, której w prowincji Xinjiang nie brakuje. Eskortowani więc przez miejscowych mundurowych nocujemy za niedalekim posterunkiem policji na stacji benzynowej. Rano zawracamy i pytając tubylców na migi w końcu udaje nam się dotrzeć do Łuku. Cieszymy się bo widok wynagrodził nam te wieczorne stresy.

Kolejne wyzwanie to dla nas kamperów pustynia Takla Makan. Z początku objeżdżamy ją od strony zachodniej by w Chotan skręcić na drogę wiodącą przez jej środek. Zaczyna doskwierać nam niesamowity upał. Nasz termometr pokładowy zanotował temperaturę plus 44 stopnie Celsjusza na zewnątrz. Ten stan gorąca i pięknej pogody nie trwał jednak długo bo trzech-czwartych pustyni rozpętała się burza piaskowa, przez którą musieliśmy jakoś przejechać. Wszędzie zrobiło się ciemno, nie było widać Słońca a dookoła nas szalał okropnie silny wiatr, który niósł ze sobą pełno piasku. Po 100 km burza w końcu ustaje i wieczorem docieramy na nocleg do Kugi.

 

Jedziemy w czasie burzy piaskowej przez pustynię Takla Makan

fot. Jedziemy w czasie burzy piaskowej przez pustynię Takla Makan

Karakorum Highway - widok na Płaskowyż Pamirski

fot. Karakorum Highway – widok na Płaskowyż Pamirski

Lodowiec na wyciągnięcie ręki

fot. Lodowiec na wyciągnięcie ręki

Łuk Shimptona

fot. Łuk Shimptona

Pustynia Takla Makan

fot. Pustynia Takla Makan

 

 

Wpis 5

Jesteśmy w Chinach!

Granica na 3752 m n.p.m okazała się dla naszego Czarka sporym wyzwaniem ponieważ dopadła go ta duża wysokość mimo, że nie spędziliśmy tam dużo czasu. Wszystko jednak wróciło do normy jak tylko zjechaliśmy w dół.

Wszyscy szczęśliwie dojeżdżamy do Kaszgaru, w którym zostajemy na 3 noce. Musimy dokonać pełnych formalności związanych z wjazdem na teren Chin a więc przejść przegląd naszych samochodów oraz kierowcy zobowiązani byli zdać chińskie prawo jazdy. Tu jednak nasz Boxer miał małe problemy i przejście przeglądu okazało się wcale nie takie proste. Po dwóch dniach napraw i załatwianiu papierków w końcu udało się! Dostaliśmy zastępczą tablicę rejestracyjną i prawko. Uff możemy jechać dalej.

Kaszgar zwiedzamy szybko i pobieżnie, ponieważ panujący tam upał dał nam we znaki. Nie ominęło nas również małe trzęsienie ziemi ostatniego dnia. Ponoć tylko 1.5 w skali Richtera, dla nas przebywających wtedy na dziesiątym piętrze hotelu wcale nie wydawało się takie drobne…

 

Górska granica z Kirgistanu z Chinami

fot. Górska granica z Kirgistanu z Chinami

Prawko i zastępcza tablica rejestracyjna dla kamperka już jest

fot. Prawko i zastępcza tablica rejestracyjna dla kamperka już jest

Przywódca w Kaszgarze

fot. Przywódca w Kaszgarze

 

 

Wpis 4

Kirgistan.

Wjeżdżając do Kirgizji mieliśmy mieszane uczucia. Obawialiśmy się dużych wysokości i przede wszystkim stanu dróg. Jednak po 2 dniach spędzonych tam, chcemy do Kirgistanu jeszcze kiedyś wrócić! Góry, góry i jeszcze raz góry! Auto spisywało się na wysokościach powyżej 3000 m n.p.m. bez zarzutu. Nie mieliśmy problemów z zapalaniem czy też z mocą silnika.

Granica Kazachstanu z Kirgistanem okazała się dość nie pozorna, prowadziła do niego szutrowa droga. I tu się zaczęło. Większość dróg w Kirgizji jest niestety bardzo słabej jakości i często są to drogi główne. Pełno dziur, kolein, spłyniętego z błotem asfaltu. Prędkością więc nasz kamper nie grzeszył.

Jednak cudowne widoki rekompensowały nam te niedogodności. Spaliśmy nad jeziorem Issyk köl, największym jeziorem w Kirgistanie. A następnego dnia odważnie wyjechaliśmy kamperem nad jezioro Song köl położone w samym sercu szczytów pięciotysięczników.

Dzikość i prawie niczym nie zakłócona przyroda Kirgistanu powoduje, że czujemy się tam naprawdę świetnie. Jadąc mijamy malutkie, biedne wioski, w których ludzie do swoich domów noszą wodę w wiadrach. Mijamy piękne zielone hale na których wypasa się bydło gonione pasterzami na koniach. I wreszcie same konie, których tu jest ogrom. Często spotkać można było ludzi mieszkających w jurtach lub wagonach na kołach.

Docieramy w końcu do Tash Rabat, Karawanserei położonej w górach, w której chroniły się na noc karawany podążające szlakiem jedwabnym. Był tam również i Marco Polo. Tam właściwie spotykamy się wszyscy – czyli cała załoga Rajdu Wenecja-Pekin. Przy ognisku poznajemy się i nocujemy na wysokości ponad 3000 m n.pm. by następnego dnia udać się już prosto na granicę chińską.

Góry w Kirgistanie

fot. Góry w Kirgistanie

 

Jurty w Kirgistanie

fot. Jurty w Kirgistanie

Kirgistan

fot. Kirgistan

Tash Rabat w Kirgistanie

fot. Tash Rabat w Kirgistanie

Wioska w Kirgistanie

fot. Wioska w Kirgistanie

Wpis 3

Kazachstan.

Kraj ten zdecydowanie będzie kojarzył się nam ze stepem. Wszędzie płasko aż po horyzont. Krajobraz zielonych łąk , na których wypasają się krowy, kozy i konie przeobraża się w żółte wyschnięte pola, na których nie ma dosłownie nic.

Główne drogi, którymi jedziemy wzdłuż kraju są w miarę dobre. Fatalny był sam początek od granicy rosyjskiej w stronę Astany, ponieważ cała droga jest remontowana i jedzie się szutrem 20km na godzinę. Ale na szczęście od pewnego momentu zaczyna się autostrada, która prowadzi już do samej stolicy. Za miastem także dość spore remonty.

Kazachstan to kraj kontrastu bogactwa i biedy. Bogata Astana z nowoczesnym centrum miasta (zdecydowanie polecamy!) nijak pasuje do ubogich, szarych wiosek na stepie, przez które przejeżdżamy.

Policji na drogach dość sporo, tak jak i w Rosji na wjeździe do miasta stoją posterunki policji. Co nas bardzo ucieszyło to tanie paliwo – diesel za 2 zł za litr 😀 Tak to można podróżować!

 

Astana

fot. Astana

Biwakujemy w Kanionie Czaryńskim

fot. Biwakujemy w Kanionie Czaryńskim

Kanion Czaryński w Kazachstanie

fot. Kanion Czaryński w Kazachstanie

Konie na stepach w Kazachstanie

fot. Konie na stepach w Kazachstanie

Stepy w Kazachstanie

fot. Stepy w Kazachstanie

Wpis 2

Pierwsze punkty na naszej mapie podróży szczęśliwie zaliczone!

Przejechaliśmy przez Litwę mając postój w Trokach, Łotwę i Estonię, w której przekraczaliśmy granicę z Rosją. Sama granica zajęła nam pewnie ze 3 godziny, ponieważ po stronie rosyjskiej nadal trzeba wypełniać masę papierków oraz dłużej trwa odprawa celna.

Rosja. Tu droga nam się strasznie dłużyła, ponieważ odległości między kolejnymi punktami przyprawiały nas o zawrót głowy. A między miastami docelowymi pustki – lasy, łąki czasem pola uprawne. Generalnie drogi są kiepskie a do tego co chwila jakiś remont na trasie więc i podróżuje się nieco wolniej. Także pierwsza kontrola policyjna za nami, na szczęście szybko nas puścili 😉 Odwiedziliśmy St. Petersburg, Jarosław, przejeżdżaliśmy przez Ufę.

I udało się, przekroczyliśmy granicę Europy z Azją! A dziś meldujemy się już z Astany, stolicy Kazachstanu. I jak na razie podoba nam się tu bardziej niż w Rosji!

Podsumowując: równo w tydzień przejechaliśmy 5605 km, dopadły nas upały prawie po 40 stopni Celsjusza oraz mieliśmy znowu okazję podziwiać białe noce tym razem w St. Petersburgu.

 

Aurora na wyspie nie daleko St. Petersburga

fot. Aurora na wyspie nie daleko St. Petersburga

St.Petersburg

fot. St.Petersburg

St.Petersburg

fot. St.Petersburg

Stepy w Kazachstanie

fot. Stepy w Kazachstanie

Troki

fot. Troki

 

Wpis 1

Już 19go czerwca ruszamy naszym kamperem w składzie trzy dorosłe osoby plus jeden czteroletni podróżnik w niezwykłą podróż do Chin, organizowaną w formie rajdu przez portal Discovery 4×4. Co więcej w przedsięwzięciu tym przede wszystkim biorą udział samochody 4×4, dla których wyznaczone jest parę odcinków specjalnych, m.in. rajdowanie przez drugą co do wielkości pustynię piaszczystą świata – Takla Makan w Chinach. Startujemy w Krakowie z metą w Pekinie nad Pacyfikiem! W 45 dni będziemy mieli do pokonania 25 tysięcy kilometrów. Impreza ta zatem ma szansę być najdłuższym tego typu przedsięwzięciem w historii motoryzacji! A nasz Boxer prawdopodobnie będzie pierwszym polskim kamperem, który dojechał do Pekinu. Kraje, przez które wiedzie trasa rajdu to Litwa, Łotwa, Rosja, Kazachstan, Kirgistan, Chiny, Mongolia, Rosja i Białoruś. Całą drogę pokonywać będziemy jadąc asfaltem, czasem drogami gruntowymi czy szutrowymi. Co zobaczymy? Przede wszystkim będziemy cieszyć oczy widokami dla nas egzotycznymi, jakie towarzyszyć nam będą przez całą podróż. Warto wspomnieć tu o ciekawszych atrakcjach na naszej drodze przez Chiny czyli m.in. staniemy na jednej z największych piaskownic świata – pustyni Takla Makan, oglądać będziemy zapierające dech w piersiach Tęczowe Góry w Zhangye, zobaczymy 7500 tys. figur Terakotowej Armii, zawitamy do Klasztoru Shaolin – kolebki sztuki walki kung-fu oraz staniemy pod Murem Chińskim!

Zapraszamy do śledzenia naszej podróży!

 

kamperem do Pekinu

Podobne wpisy

Brak wyników.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wprowadzić prawidłowy adres e-mail.

Menu