Nagle w czasie jazdy naszym oczom ukazuje się wystrzelający w górę gejzer tuż przy głównej drodze. Hmm długo się nie zastanawiamy i zgodnie zjeżdżamy na przydrożny parking by móc przyjrzeć się temu zjawisku z bliska. Okazuje się, że całkiem przypadkiem trafiamy na gorące źródła – Hotspring Thaweesin Chiang Rai oraz Wiang Pa Pao Chiang Rai. Znajdują się one po obu stronach głównej drogi. I w sumie nie byłoby w nich nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że można było sobie ugotować w nich … jajka na twardo.

Zagłębiając się coraz bardziej w przydrożny krajobraz odkrywamy liczne bazarki, na których przede wszystkim można kupić specjalnie przygotowany koszyczek wraz z jajkami kurzymi czy też przepiórczymi. Następnie po jego zakupie nie pozostaje nam już nic innego jak tylko pójść z nim po prostu pod gejzer by w specjalnych okrągłych basenikach ugotować sobie zakupiony wcześniej prowiant. Fajne, nie? A potem wystarczy go tylko spałaszować ze smakiem.

Można to zrobić siadając na brzegu gorącego strumienia, mocząc w nim własne stopy. Ale uwaga, lepiej nie siadać tuż przy jego początku, bo naprawdę parzy! Ostrożnie sprawdzamy temperaturę wody i wkładamy na chwilę nóżki a Czaro brodzi razem z innymi dzieciakami na samym końcu koryta, gdzie woda jest już dużo chłodniejsza.

Po przeciwnej stronie drogi znajdują się również gorące gejzery oraz opuszczone a raczej nie dokończone budynki, zbudowane w dość ciekawym stylu, nie często w Tajlandii spotykanym. Udajemy się na krótki rekonesans wnętrz i zastanawiamy się do czego też miałyby służyć owe budowle, które wyglądają z daleka całkiem okazale oraz nie są tak bardzo naruszone zębem czasu. Czy miała to być świątynia w duchu kambodżańskim czy też coś w stylu gorących łaźni…? Jedziemy dalej w stronę Chiang Mai!