I w końcu należyty odpoczynek! Już prawie na sam koniec naszej przygody z Chinami udajemy się wszyscy nad Pacyfik a właściwie Morze Żółte aby tam prawdziwie wypocząć. Czeka nas przecież jeszcze droga powrotna do kraju a kilometrów jest naprawdę dużo!
Mamy więc ustalony kierunek i miejsce, w którym się zatrzymujemy. To plaża tuż przy małym chińskim, podkreślam chińskim, rybackim miasteczku, bo małe ma tu trochę inne znaczenie niż w Europie. Gdy dojeżdżamy na podane koordynaty GPS okazuje się, że okolica jest zdominowana przez sieci i kutry rybaków a także opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Chłopaki z dwóch ekip jadą wzdłuż plaży na dokładne rozpoznanie terenu w celu znalezienia kawałka niezaludnionej przestrzeni. I w końcu udaje się. Co prawda nie jest to całkiem dzika plaża ale na tyle duża aby pomieścić wszystkie osiem samochodów. I wjeżdżamy na piasek! Oczywiście takie szaleństwa naszym kamperem tylko towarzystwie druhów z napędem 4×4, którzy okazali się niezbędni abyśmy w tym piasku nie utknęli na zawsze!
Przed nami dwa dni relaksu z widokiem na morze! Czym prędzej wskakujemy do wody, z której nie chętnie potem wychodzimy. Największą radochę ma oczywiście Czarek, który w końcu mógł poczuć prawdziwe wakacje. I tak też mija nam ten czas na zupełnym lenistwie i choć Słońce również wydaje się być wielce leniwe, nie mogąc przebić się przez warstwę unoszącego się w powietrzu smogu! co poniektórzy na wieczór wyglądają jak prawdziwe raki.
Sama plaża nie wydaje się być zbyt oblegana przez miejscowych. Czyżbyśmy nie byli tu w sezonie? Co prawda niedaleko naszego obozowiska znajduje się marna infrastruktura turystyczna w postaci małego baru, wypożyczalni dmuchanych materacy i kół a także niewielkiego parkingu, to miejscu temu wiele jeszcze brakuje. Przede wszystkim co nas bardzo raziło to ilość śmieci jaka walała się po piasku, dla nas nie do pomyślenia a dla Chińczyków nic nadzwyczajnego…
I tylko kraby zdawały się być największą atrakcją a także chlebem powszednim zmierzających na plażę miejscowych. Nam pozostaje w pamięci widok kołyszących się na wodzie we mgle kutrów rybackich zarzucających swoje sieci w morzu o poranku. Bo tu nawet burza przychodzi bez grzmotów.