We włoskiej Ligurii pojawiamy się dwa razy jednego sezonu. Pierwszy raz w czasie upalnego lata, drugi raz jesienią. Wracając z Barcelony do Szwajcarii samochodem jest nam po prostu” po drodze”. To też jest ostatnia okazja do pobycia jeszcze chwilę nad morzem i poplażowania, zanim pochłonie nas otchłań górska. Jesienią Liguria staje się za to dla nas jedną z lepszych alternatyw na złapanie ostatnich promieni słońca i cieplejszych dni, zanim nastanie długa i ciemna zima.
Za każdym razem na nasze miejsce odpoczynku wybieramy miejscowości położone bliżej francuskiej granicy. Nie ma co ukrywać ale blisko Genui nie znajdziemy fajnych plaż. Jest tutaj zbyt portowo i przemysłowo. Na uwagę zasługuje również bardzo znane Cinque Terre, położone na wschód od Genui. W tych okolicach byliśmy przejazdem, ale na właściwe zwiedzanie tego miejsca musimy jeszcze kiedyś zarezerwować sobie czas. To są bardzo specyficzne miasteczka położone na klifach i po prostu trudno jeden dzień w drodze na zwiedzanie nie wystarcza.
Na pierwszy strzał pada Camping „La Pineta” w pobliżu miejscowości Albenga. Wynajmujemy tam mały domek i spędzamy tam parę nocy. Na miejscu jest dostępna restauracja oraz basen, z którego codziennie bez wymówek korzystamy. Choć camping położony jest na zboczu góry, między plantacjami i oddalony od plaży o ok. siedem kilometrów to dysponuje również swoją prywatną plażą. Te okolice to głownie plaże żwirowo-piaszczyste, z pojawiającymi się też większymi kamieniami. Mimo, że nie jest to „idealna” miejscówka na plażowanie, to i tak się cieszymy, że możemy jeszcze trochę skorzystać z morza i cieszyć się piękną pogodą. Do tego zajadamy się w ogromnych ilościach pizzą, która jest u nas jednym z ulubionych szybkich obiadów. Czas tak szybko nam mija, że nawet nie zdążyliśmy się przejść po nadmorskim miasteczku Albenga.
Jesienią za to z zamysłem prawdziwego odpoczynku i „nic nie robienia” lokujemy się w malutkiej miejscowości Borgomaro, niedaleko większej Imperii. Wynajmujemy malutki domek z basenem i mamy zamiar się stąd nie ruszać. Położony jest wśród gaju oliwnego, na zboczu góry zdała od większych domostw. Na działce znajduje się jeszcze drugi taki domek, który wynajmują nie kto jak niemieccy emeryci 😉 W pakiecie jest jeszcze tutejszy kot, który tak się u nas zadomowił, że przez cały nasz pobyt nie odstępował nas na krok. Pomimo tego, ze Mariusz nie lubi kotów, pozwolił mu spać u nas w domku, co się niestety skończyło tym, że kot nasikał Czarkowi do buta ;P
Szybko jednak okazuje się, że po sezonie ( jesteśmy tutaj prawie w połowie października) woda w basenie jest już zimna i tylko dla odważnych( co nie znaczy, że nie skorzystaliśmy). Lokalne pizzerie też nie działają ;( Nie pozostaje nam nic innego jak stołowanie się w Imperii, do której prowadzi od nas kręta, wąska droga. Ale mamy zatem sposobność aby zwiedzić to miasto, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. Tutaj jeszcze tętni życie, zwłaszcza wieczorne. Miasto to powstało z połączenia dwóch mniejszych miejscowości Oneglii oraz Porto Maurizio, które dzieli rzeka Impero. Od niej właśnie pochodzi nazwa tego miejsca. Tutaj też zastaniemy piaszczystą plażę. Sama miejscowość, która jest jedną z największych w Ligurii, jest dość urokliwa z bardzo ładnym niewielkim portem i promenadą. Tutaj też prawdziwe włoskie lody smakują wyśmienicie!
PRZYDATNE INFORMACJE
- Pogoda w październiku w Ligurii może być trochę zdradliwa – dni są ciepłe i słoneczne ale wieczory i noce chłodne- u nas nie obyło się bez palenia w kozie, jaką mieliśmy do dyspozycji w naszym domku.
- Nigdzie indziej nie jadałam tak dobrego dżemu, jak ten z Borgomaro!