Nasz pobyt na Sycylii zbiegł się z wybuchem Etny, która to 3 dni przed naszym przylotem obudziła się ze snu. Co prawda większych fajerwerek nie uświadczyliśmy ale widok wielkiego na ponad 3 tysiące metrów wciąż dymiącego komina robił wrażenie. Tym bardziej, że w okolicy większych górek nie było i Etna rzeczywiście zdawała się królować przynajmniej nad wschodnią częścią wyspy. Dopiero w zachodnich zakątkach widok ten odszedł w niepamięć tak jakby wulkanu na wyspie w ogóle nie było.

fot. Etna
I choć trochę nas kusiło oglądać widok dymiącego wulkanu z bliska, tym razem stanęło na tym, że po prostu podjechaliśmy samochodem pod dwa miejsca, z których można było udać się już bezpośrednio w stronę szczytu Etny. Innymi słowy rozeznanie terenu na kiedyś 😉 Pierwszy parking okazał się być prawie pusty, a stojące niedaleko budy z wypożyczalnią sprzętu do trekkingu dawały znać, że trasa na wierzchołek Etny będzie dość wymagająca. A na pewno nie wskazana dla zwykłego turysty w przysłowiowych klapeczkach 😉 Drugie miejsce to już rzeczywiście sama komercha, gdzie przyjeżdżają wszyscy, także zorganizowane grupy emerytów w autokarach, chcących wyjechać kolejką w okolice szczytu. I tam właśnie znajdują się restauracje, sklepiki z pamiątkami i cała ta turystyczna otoczka. Fajną sprawą są dwa małe stożki wulkaniczne znajdujące się tuż przy parkingu, na które można było udać się na mini trekking.

fot. Jeden z parkingów pod Etną
Mając już kilka wulkanicznych krajobrazów w pamięci, ten wyróżniał się przede wszystkim tym, że sam wulkan jest ogromny a wspinając się samochodem po jego krętych drogach można było zaobserwować duże zróżnicowanie powierzchni. Mijaliśmy lasy, które przeradzały się nagle w czarne wulkaniczne pustkowie z ogromnymi skałami, to znów wyrastał kolejny duży las. Wszystko w rozmiarze XXL. Od czasu do czasu towarzyszył nam jeszcze nie do końca roztopiony śnieg. A dzień przed naszym wylotem, całą Etnę przysypało na biało, także istny wiosenny kocioł.
Spędzając czas na wschodzie wyspy chcąc nie chcąc byliśmy bardziej zorientowani na zwiedzanie miast. Co nam też do końca nie wyszło, bo chyba jednak do tego stworzeni nie jesteśmy i tak też wiele miejsc odpuściliśmy. Druga sprawa, że wyspa naprawdę jest pokaźna i żeby mieć czas na wszystko trzeba by zawitać tu na nieco dłużej.

fot. Z widokiem na Etnę
Mieszkając u stóp Etny w jednym z nadmorskich, rybackich miasteczek, otoczeni byliśmy z trzech stron plantacjami pomarańczy i cytryn do tego stopnia, że aby wyjechać z naszej miejscowości gdzieś dalej, trzeba było przebijać się wąskimi drogami wzdłuż solidnych ogrodzeń plantatorów. Plaż na wschodzie również nie brakowało, jednak nie były już tak urokliwe jak te z drugiego końca wyspy. Nie spiesząc się i jednak zerkając codziennie na prognozę pogody (szykował się deszcz) odwiedziliśmy parę ładnych miejsc.
ENNA

fot. Enna
Co prawda miasteczko nie leży nad samym morzem lecz skryte jest głęboko w środku lądu to z pewnością jest warte zjechania z głównej trasy przejazdowej ze wschodu na zachód choć na chwilę. Tym bardziej, że wśród niskich rolniczych pagórków zdaje się wręcz królować, wznosząc się na wysokich skałach ponad okolicą. Enna to kamienne miasteczko o zbitej infrastrukturze, w którym wydaje się, że życie tętni przez cały dzień ( nie tak jak w przypadku np. Trapanii). A co jest w nim najlepsze? No właśnie widoki! Z góry na, której usytuowana jest Enna rozpościerają się przepiękne widoki na wyspę, na której króluje Etna.
SYRAKUZY – ORTIGIA

fot. Katedra Najświętszej Maryi Panny przy Piazza del Duomo w Ortygia
Do Syrakuz Archimedesa przybyliśmy ze względu na przepiękną starówkę znajdującą się na wysepce Ortygia. Miejsce to licznie odwiedzane jest przez turystów co można było zaobserwować i teraz przed sezonem a otwarte restauracje w czasie sjesty i serwujące dania obiadowe tylko to potwierdzały. Spacerując w cieniu słońca między wąskimi uliczkami, wieńczonymi urokliwymi placami, większymi bądź mniejszymi czuliśmy się jak w prawdziwym włoskim mieście. Ortygia to historyczne centrum Syrakuz, w którym razem z bogatą historią miesza się wiele stylów architektonicznych. To tam znajduje się prawdopodobnie najstarsza grecka świątynia na Sycylii a jednocześnie najstarsza grecka świątynia w stylu doryckim poza granicami Grecji czyli Świątynia Apollina. Tam też znajduje się jedno z dwóch miejsc w Europie, gdzie naturalnie rośnie papirus. Mowa o Źródle Aretuzy, nimfy bogini Artemidy. Całości dopełnia piękny kremowo biały Plac Katedralny czyli Piazza del Doumo z okazałą katedrą Narodzenia Najświętszej Maryi Panny postawiony w miejscu dawnej doryckiej Świątyni Ateny. A to na pewno nie wszystkie atrakcje tej starożytnej wyspy… .
MARZAMEMI

fot. Urocze restauracyjki w Marzamemi
To malutkie miasteczko, usytuowane prawie na samym południu Sycylii. Dojechaliśmy tam resztkami sił i paliwa hehe. I mimo, że wydaje się ono być prawie jak na końcu świata to jednak swym urokiem przyciąga nie jednego podróżnika. I całe szczęście, bo dojeżdżając do niego wcale nie byliśmy przekonani co do jego niezwykłości. Mijaliśmy już same zielone pola, co jakiś czas przeszyte małymi osadami ciągle zbliżając się do samego morza aż w końcu za willowymi osiedlami ukazał się znak Marzamemi. Spacerując w blasku popołudniowego słońca po malutkim centrum stwierdzamy, że mieścina ta okazuje się być chyba najbardziej przyjemnym i wyjątkowym miasteczkiem, jakie zobaczyliśmy na Sycylii. W takich miejscach bywać chcemy jeszcze częściej!
TAORMINA

fot. Taormina
Znajdujemy się już tak blisko kontynentalnych Włoch, że widać je na horyzoncie gdy wpatrujemy się leniwie w morze. Czuć także. I to bardzo wyraźnie. Bogaciej tu jakby a i turystów różnej maści co niemiara. Właśnie ta bliskość sprawia, że ruch turystyczny tu kwitnie nawet na długo przed sezonem. A Taormina to miejsce, do którego rzeczywiście warto dotrzeć. Stare miasto jest przepiękne a panorama rozciągająca się z głównego placu na wybrzeże robi wrażenie. I robiłaby na pewno jeszcze większe gdybyśmy zobaczyli drzemiącą Etnę w tle. Ta niestety kapryśna, skąpana była w chmurach.